po "Tataraku"

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

po "Tataraku"

Postprzez etea Wt, 02.06.2009 22:01

Dziś po raz trzeci poszłam do miejscowego kina, by obejrzeć "Tatarak". Tym razem się udało.
Po filmie wyszłam porażona. W trakcie projekcji walczyły we mnie 2 skrajne refleksje - czy na pewno powinnam ten film oglądać, czy może ten film jest dla mnie kropką nad "i", pozwalającą definitywnie zakończyć ciągnącą się za mną od lat traumę.
Na "dobry" początek spotkałam w kolejce do kasy biletowej (bo dziś to ze 40 osób było na filmie) jedną z dawnych sympatii mojego Kolegi R15 (taki szyfr), a konkretnie tę, z którą się zasympatyzował tuż po tym, jak się bliżej zakolegował ze mną...
Ciekawe, czy gdyby R15 żył, też by go obejrzał. Nie to, że dziś, czy że w tym akurat kinie, tylko w ogóle. Zmarł ponad 10 lat temu.
Gdy zaczęliśmy chodzić do szkoły, wtedy jeszcze chyba wszystko z Mamą R15 było dobrze. O tym, że jest chora na raka, zaczęło być coś słychać, gdy szliśmy do Pierwszej Komunii Świętej. R15 jako jedyny z dzieci dostąpił wtedy zaszczytu wejścia na ambonę i odczytania fragmentu Biblii. Pięknie czytał - dobitnie, wyraźnie, z idealną dykcją - tak, jak Go nauczyła Mama polonistka. Na powtórzeniu naszej Komunii Mamy R15 chyba nie było. Dwa lata później z Mamą było już bardzo źle.
Pamiętam, że gdy byliśmy w IV klasie, przyszła na uroczystość z okazji Dnia Matki. Elegancka, wycofana, skromna. Siadła w kącie sali i stamtąd obserwowała mnie uważnie.
Znała mnie od urodzenia, bo przyszłam na świat tego samego dnia, co Jej siostrzeniec. Później przyszła do szkoły raz jeszcze. Pamiętam, jak bardzo szczupła i żółta była na twarzy. Mimo że tak poważnie chora - ani strojem, ani zachowaniem nie dała po sobie niczego poznać. Przyszła porozmawiać z nauczycielami o swoich synach. Wiedziała, że umiera. Odeszła kilka tygodni później.
Nie raz zastanawiałam się, czy gdyby to się działo teraz, miałaby większe szanse na przeżycie? Medycyna poszła przecież tak bardzo do przodu... Przeszczepy, dawcy... Być może zatem... Pozostaje tylko pytanie, które nie wiem, czy mam prawo zadawać, jak dziś zachowałby się Jej mąż. Wtedy - rok po śmierci żony - poślubił aptekarkę, którą poznał, gdy żona chorowała. Podobno przeprowadził się do niej dużo wcześniej, sam... Nie radził sobie z synami... Kilka lat później zrezygnował z praw rodzicielskich. Ma nową żonę, nowe życie, nowego syna. Dwaj starsi już nie żyją.
O tym, że R15 się powiesił, dowiedziałam się przypadkiem. Gdy poszłam na grób Jego Mamy, okazało się, że On też tu leży od kilku dni. Ostatni raz widziałam Go jakieś 5 tygodni przed samobójstwem. Przed rodzinnym blokiem. On też mnie widział. Miał coś zwierzęcego w wyrazie twarzy... Zaczęłam Go gonić. Biegałam tak po okolicy z pół godziny. Zważywszy na moje antytalenty wuefowe musiało to wyglądać tragikomicznie. Widział to i gdzieś się sprytnie schował. Chciałam zadzwonić do Jego ciotki (tej, co to ma syna urodzonego wtedy, co ja) i powiedzieć, że z R15 dzieje się coś złego. Nie zadzwoniłam... I był to trzeci raz, kiedy ze strachu przed reakcją otoczenia nie zrobiłam czegoś dla R15. Świadomość tego, że mogłam, jest bagażem na całe życie.
Gdy dotarło do mnie, że nie żyje - a docierało to do mnie dłuuugo - stwierdziłam z przekąsem, że mimo iż nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, R15 zachował się jak zwykle "taktownie", decydując się odebrać sobie życie tuż po zakończonym roku szkolnym i akademickim. Dał nam tym samym 2-3 miesiące na "oswojenie się" ze swoją nieobecnością. Cóż... tylko przekąs mi został...
Jakiś czas temu zaczepiła mnie na ulicy kobieta. Pani ta od lat zna mnie z widzenia. Zaczepiła mnie jednak po raz pierwszy ( i jak się okazało - nie ostatni), żeby mi powiedzieć, że siostra Mamy R15 (ta, co to ma syna urodzonego wtedy, co ja) jest bardzo chora.
Skąd wiedziała, że znam tę rodzinę? Czemu uznała, że "należy" mi o tym powiedzieć? Tajemnica. Od tamtej pory, pewnie dlatego, że wysłuchałam jej za pierwszym razem, ze 2 czy 3 razy "zdała mi jeszcze relację" ze stanu zdrowia cioci R15... Umiera na raka... Innego niż Jej siostra...
etea
 
Posty: 35
Dołączył(a): Wt, 09.01.2007 12:08
Lokalizacja: POLSKA

Re: po "Tataraku"

Postprzez Krystyna Janda So, 06.06.2009 06:44

Tak, to choroba genetyczna. Dzieci rodziców którzy mieli raka muszą być bardzo uważne i robić badania. Dzieci rodziców którzy oboje byli chorzy an raka muszą być podwójnie ostrożne...No cóż czasem nic nie można zrobić, choć wydaje się że było można. Ukłony.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja