Zastanawiam się nad myślami Cycerona z ostatnich dwóch dni:
JEDNI ZATEM MAJĄ ZWYCZAJ PODDAWAć SIę ZMATWIENIU, INNI ZA¦ ODEGNALI ZMARTWIENIE, POCZYTUJĄC JE ZA PONIŻAJĄCE. WIDAć WIęC, ŻE ZMARTWIENIE NIE JEST CZYM¦ NATURALNYM, LECZ WYNIKA Z WYOBRAŻENIA.
Mieć zwyczaj. Można nie mieć w zwyczaju? To zazdroszczę, bo zdaję się... należę do tej pierwszej grupy. Niby chciałoby się je odegnać... ale łatwo nie jest, ale może są tacy, którym przychodzi to łatwo. Nie jest czymś naturalnym, ale tym, co się „czepia”... Wyobrażenie. Trochę mi to przywodzi na myśl jeden z tv-wykładów p. Leszka Kołakowskiego.... i to pytanie – czy jeśli poznamy źródło/przyczynę smutku, to czy przestaniemy się smucić? Teoretycznie nie. Jest coprawda jakoś łatwiej. Ale smutno wciąż.
CÓŻ MOGŁOBY NAM BARDZIEJ POMÓC W WYZBYCIU SIę CIERPIENIA NIŻ TO, ŻE ROZUMIEMY, IŻ ONO NIC NAM NIE POMAGA I ŻE ULEGAMY MU NA PRÓŻNO.
Cierpienie nic nie pomaga i owszem. To że nie pomaga... kojarzy mi się trochę odbiegając od tematu z tym, jak sobie zawsze powtarzam, że denerwowanie się nic mi nie pomoże... a powtarzanie to wcale stresu i tak nie umniejsza... I tak, jak sądzę jedynym rozwiązaniem dla osoby poddającej się cierpieniu – jest usuniecie przyczyny cierpienia, unicestwienie źródła. I zawsze mamy jeszcze do dyspozycji takie środki zaradcze jak prozac....
A co Pani myśli cierpieniu?