Dzien dobry

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Postprzez MarysiaB N, 27.03.2005 16:20

Pani przedswiateczna domowa rozmowa dala mi do myslenia. Jesli chodzi o mnie, to: W ogolnym pomieszaniu z poplataniem, ktore mam w sobie jak kazdy czlowiek, wyrozniam dwa wykluczajace sie nurty. Pierwszy - siedziec w kacie, zeby mnie nikt nie widzial, robic swoje i miec swiety spokoj. Na co dzien jestem zwyczajna, domowa i bez fajerwerkow. Mimo ze mam raczej sprecyzowane poglady, chociazby polityczne, na rewolucjonistke sie nie nadaje. Nie lubie tlumu, naciskow, wymuszonych decyzji, wybierania mniejszego zla itp. Tak ze mna bylo, mozna powiedziec, od poczatku. Stosowana w szkole podstawowej metoda: praca w grupach, to byla dla mnie makabra. Meczylam sie i nudzilam okrutnie. Najczesciej moja "praca" ograniczala sie do spisywania uwag "grupy". Drugi nurt - pod haslem: diabel we mnie wstepuje. Uaktywnia sie on niespodziewanie dla mnie samej, np. ostatnio przed Wielkanoca (sadze, ze nie jest to przypadek). Wowczas obserwuje u siebie gwaltowniejsze reakcje, ogolny sprzeciw, niezgode na co sie tylko da itp. I wtedy, mimo ze psychicznie jestem w kacie, bo naprawde lubie to miejsce, widac jak w nim podskakuje. Wyrozniam sie, ale jakos mnie to nie cieszy. Potem nastepuje u mnie okres ucieczki, wyciszenia sie pod haslem: Pracuje nad soba, czyli walcze z diablem. Jak widac wiec, wszystko przez tego upadlego aniola.
Pani Krystyno, u mnie juz poniedzialek, noc, ale ciagle swieta. Zycze Pani wszystkiego, wszystkiego dobrego.

Ps. Z Pani swiatecznych zyczen wybralam slowo "prostota". Do 15. roku zycia mieszkalam w malej miejscowosci, otoczona przez ludzi zwyczajnych i prostolinijnych. I ciagle takich szukam.
Avatar użytkownika
MarysiaB
 
Posty: 2848
Dołączył(a): Śr, 02.03.2005 09:22
Lokalizacja: Melbourne

Postprzez MarysiaB Pn, 28.03.2005 15:00

Dzisiaj liscik raczej z tych lzejszych. Niedawno pisala Pani o psychologach - terapeutach. Blizszy kontakt mialam z dwoma. Nie mozna oczywiscie na takiej podstawie generalizowac, niemniej oni rowniez mieszcza sie w Pani grupie terapeutow z roznorakimi problemami, glownie osobistymi i emocjonalnymi. Moge o nich napisac, bo sa to sprawy b. dawne, wlasciwie zamierzchle.
Psycholog nr1 - pani, moja sasiadka w Polsce. Pracowala na uczelni, ale rowniez prowadzila zajecia terapeutyczne, m.in. z alkoholikami. Zakochala sie w jednym ze swoich podopiecznych. Slub. Maz w domu rowniez chcial miec terapeutke, ona widziala sie w roli zony. Rozwod. W naszym bloku /a przynajmniej na dwoch pietrach/ byla znana z tego, ze zaklocala cisze nocna milosnymi ekscesami. Balam sie, ze jak kiedys naprawde beda ja mordowac, to juz nikt nie zareaguje po kilku wczesniejszych falszywych alarmach. Na szczescie wyprowadzila sie. Po niej byla jej siostra i nowe przygody. Ale to juz calkiem inna historia.
Psycholog nr2 - pan, rozwiedziony, przez rok mialam z nim zajecia z psychologii /rownolegle cwiczenia i wyklady/. Byl osoba nietuzinkowa, tajemnicza, z bogatym wnetrzem. Np. podczas wykladu zdarzalo mu sie nagle zamilknac, zaczerwienic, patrzec przez okno i usmiechac sie zagadkowo do wlasnych mysli. Po dlugiej chwili wracal nie wiadomo skad. Wszyscy udawalismy, ze niczego nie zauwazylismy. Wyzszy rok, przed moim nie cieszyl sie sympatia pana dr. Na koncowym egzaminie kazdemu przedstawil na pismie swoja opinie po rocznej obserwacji. A diagnozy byly takie, ze co wrazliwsi powinni niezwlocznie udac sie po pomoc do innych terapeutow. Moj rok lubil. Mowil, ze jest w nas potencjal poezji w lekkostrawnej dawce. Moje i jego drogi skrzyzowaly sie poza uczelnia. Z inicjatywy pana psychologa. Bylo tak. Pan dr mieszkal w akademiku dla wykladowcow i korzystal ze studenckiej stolowki. Przychodzil, siadal w kacie i obserwowal. Ktoregos razu przysiadl sie do mnie, innym razem dogonil mnie, kiedy wracalam z uczelni. Zaczal wciagac w jakies tematy odbiegajace od tych z wykladow. Zawsze zwracalismy sie do siebie: pan, pani. Kontakty byly dziwne i ulotne, ograniczyly sie, oprocz kilku rozmow, do 4 zajsc: 1) poszlismy do kina /straszne przezycie, bo wczesniej tego samego dnia trzy praktykujace studentki, w zamysle dentystki, wspolnymi silami usunely mi zab na chirurgii szczekowej AM/, 2) przyniosl mi czekolade do akademika /niestety(??) podczas mojej nieobecnosci/, 3) dostalam od niego w sylwestra list o mniej wiecej takiej tresci: Pani Mario! Wlasnie jade pociagiem relacji W.-G. Jest noc. Sa chwile, zdarza mi sie, ze mysle o pani. Czwarte, ostatnie zajscie mialo miejsce na moim egzaminie z psychologii. Weszlam, a pan dr: To o czym dzisiaj pani Mario porozmawiamy? Wybralam psychoanalize Freuda, czyli to co akurat wtedy najlepiej umialam. Pan skrzywil sie z jakims takim niesmakiem, rozczarowaniem, ale postawil bdb, a potem tak luzno sobie jeszcze pogawedzilismy. Uspokajam - taki egzamin mialam tylko raz w zyciu. Po wakacjach pan psycholog zniknal z mojego zycia. Po prostu - rozpoczal zajecia z nastepnym rokiem i mial nowy material do badan.
Pani Krystyno, bardzo lubie Pani opowiadania z zycia wziete. Dlatego "Rozowe... mam w torebce, pod reka, jakby np. kolejka u lekarza. Serdecznie pozdrawiam.
Avatar użytkownika
MarysiaB
 
Posty: 2848
Dołączył(a): Śr, 02.03.2005 09:22
Lokalizacja: Melbourne

Poprzednia strona

Powrót do Korespondencja